Ksiązki, RPG-i, Planszówki, Warsztaty literackie, Warsztaty teatralne
Wygląd postaci:
Miarowe człapanie wyrywa Cię z zadumy, podnosisz wzrok znad gazety i widzisz szaroburą kudłatą bestię która nagle siada przed Tobą. Kosmaty łeb wpatrujący się w Ciebie badawczo. Ogromne orzechowe oczy spoglądają na Ciebie bystro jakby oceniając Cię, czarny nos miarowo wdycha powietrze węsząc. Czy nie masz przy sobie przypadkiem czegoś smacznego? Może chociaż kawałek bułki? A jednak… Kudłaty ogon macha niczym szalona chorągiewka, zaraz potem masywny pysk delikatnie wyciąga z twych dłoni smakołyk, ciepły jęzor liże palce. Dopiero teraz zauważasz blizny okalające jego wargi i nozdrza, drobne szramy schodzące po krtani na przednie łapy i pierś, jednak pies jest ufny, gdy wyciągniesz rękę poda Ci łapę, długą i dobrze zbudowaną, wprost stworzoną do biegu. Twój wzrok prześlizguje się po reszcie sylwetki, szeroka klatka piersiowa i głębokie wcięcie niczym u chartów. Co więcej pies ma na szyi czystą arafatkę. Patrzysz prosto w jego oczy, on odwzajemnia spojrzenie. Nagle zastrzygł uszami, odwrócił łeb w bok i niczym wystrzelony w procy pędzi gdzieś w chaszcze parku. Dobiega do bramy i wybiega przez nią. Dopiero po chwili zauważasz sylwetkę policjanta. Ale psa już nie ma, lecz wiesz, że na pewno wróci…
Historia:
Ojciec Szekspir postawił na chodniku miskę i uśmiechnął się dobrodusznie. Gdzieś spod starej szafy pozostawionej pomiędzy stertami śmieci dało się słyszeć ciche szuranie. Drobne łapki tupotały po betonowych płytach a tłuste ogonki merdały na wszystkich kierunkach gdy Swora szczeniąt ruszyło do miski pełnej mielonki. Głośne piski i powarkiwania wypełniły zaułek któremu przyświecała samotna latarnia. Wśród tego harmidru dominował głośny „warkot” najgłośniejszego ze szczeniąt. Psiak wyglądający jakby składał się tylko z szczudełkowatych łapek i wielkiego brzucha rozganiał rodzeństwo raz po raz podgryzając ich uszka.
Po ścianach przetoczyły się salwy śmiechu gdy pozostałe szczeniaki z trudem dopychały się do miski rozpęczane przez mlecznobiałe kiełki. Starzec pochylił się nad Sprawcą zamieszania i podniósł go przytulając do długiej brody.
-Ty mały rozbójniku pójdziesz ze mną… Ciebie czeka inny los Ty będziesz przemierzał ze mną miejską dżunglę…
Drogę zastąpiła mu matka szczeniąt, warczała i obnażała kły. Ojciec Szekspir jednak nie przestraszył się. Uśmiechnął się tylko dobrodusznie i poklepał rozsierdzoną suczkę po łebku
-Dobrze wiesz że on nie jest z Twojego rodzaju… należy do nas
Matka warknęła jeszcze kilka razy… tęsknie, jednak usunęła się starcowi z drogi odprowadzając go spojrzeniem ciepłych orzechowych oczu.
***
Pociąg się spóźniał. Mimo czerwca dzień był chłodny, ludzie stłoczeni na peronie dla zabicia czasu przyglądali się dziwnej parze. Dziadkowi grającemu na harmonijce i psu wyjącemu do jej muzyki. Czynili niezły jazgot, ale chociaż coś się działo. Do w miedzianej puszcze zabrzęczały drobne…
-choć mały idziemy odpocząć…
Szarobury psi podrostek poczłapał za nim podskakując radośnie pomiędzy jego nogami, Ruszyli w drogę powrotną do slumsów. Stare blokowiska, chaty z desek i kosze, przy których nocą ogrzewali się bezdomni, to było ich królestwo. Przystanęli na skraju kamienicy.
-Poczekaj mały ja tylko skoczę po jakiś usypiacz- Starzec mrugnął do niego i zniknął w bramie by za chwilę wrócić z kilkoma butelkami.
-No to dziś mija rok… jest co świętować mały –znów się uśmiechnął
Ukryli się gdzieś w starym parku. Szekspir usiadł na ławce i rozejrzał się czujnie wokoło
-No dobra mały, nie ma nikogo, dajesz…
Pies również rozejrzał się uważnie, potem powoli zaczął się przekształcać się, jego kończyny wydłużały się by przemienić się w dłonie i stopy, psia szczęka przyjęła ludzki kształt. Gdy Pies stał się człowiekiem naokoło nich pojawiło się więcej postaci, Brudne płaszcze i kaptury, kilka bezdomnych psów. Podniecone szepty i ciche warknięcia zwiastowały ważne wydarzenie.
-To jak? To już dzisiaj? Już dzisiaj mogę?
-Zobaczymy… czy przeżyjesz Rytuał przejścia.
-Jestem gotowy Ojcze Szekspirze.
Stanęli w szranki. Każdy chwycił po butelce i opróżnił ją na hejnał. Potem kolejną. Następne Jabole szły już wolniej, lecz obaj Zawodnicy walczyli zaciekle. Aż w końcu pozostał na placu tylko jeden z nich. Szesnastolatek ledwie stał, bełkotał niewyraźnie poczym szybkim krokiem oddalił się w krzaki. Wszyscy zebrani usłyszeli charakterystyczny dźwięk.
Aplauz i skowyt przeszył nocne powietrze. Wszystkie głosy jak jeden mąż krzyczały jeden wyraz: JABOL! JABOL! JABOL! A wymioty młodzieńca im wtórowały. Nazajutrz już nie szczenię, nie mały lecz Jabol, Ahroun z gantożuji ruszył swoją drogą przez życie.
Offline